Jak zostałem książką

Świat jest jakoś tak poukładany, że kiedy się zacznie robić rzeczy, inne rzeczy zaczynają się dziać same. Taki efekt domino. Agnieszka Kaluga nazywa to skutkami ubocznymi.

Jednym ze skutków ubocznych pisania tego bloga było to, że zacząłem współpracować ze Stowarzyszeniem na Rzecz Dzieci i Młodzieży z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym (o tym będzie w kolejnym wpisie). To z kolei zaprowadziło mnie w obszar, w którym poznańskie organizacje pozarządowe stykają się z administracją samorządową. Tak poznałem Justynę K. Ochędzan, która pewnego dnia zapytała mnie, czy nie chciałbym zostać książką.

Żywe biblioteki to niesamowity pomysł, choć bardzo prosty. Zaprasza się taką żywą książkę, znaczy człowieka, na spotkanie, żeby opowiedziała o swoim życiu, pracy i pasjach. Słuchacze mogą zadawać pytania, drążyć i dyskutować. Trochę jak czytanie człowieka, więc nazwa jest jak najbardziej na miejscu.

Taki właśnie cykl spotkań zorganizowała w poznańskich gimnazjach i technikach Wielkopolska Rada Koordynacyjna. Tematem przewodnim spotkań, jak pewnie możecie się domyślać, była niepełnosprawność i okolice, a gośćmi-książkami aktywne społecznie i zawodowo osoby z niepełnosprawnością z Poznania i okolic.

Jako książka siadałem sobie w świetlicy lub na auli i dostawałem grupę 7 do 10 słuchaczy-dyskutantów na 15 minut. Po tym czasie była zmiana i do czytania siadała kolejna grupa. Przeszliśmy z młodzieżą przez całą gamę tematów, od definicji niepełnosprawności (którą ukradłem z ONZ), przez granice niepełnosprawności i problem akceptacji osób z niepełnosprawnością, aż po… Cóż, mówiąc, że można pytać o cokolwiek nie spodziewałem się pytania “Czy myśli pan, że każdy powinien móc nosić broń?”, ale padło i musiałem odpowiedzieć (odpowiedzi nie przytaczam, żeby nie zbaczać z tematu).

Młodzież wydawała się zainteresowana tematem niepełnosprawności, zaciekawiona, a co ważniejsze – aktywnie myślała i kombinowała. Podnoszenie świadomości to ostatnio moje hobby i przy okazji tych spotkań mogłem się pobawić w zasadzanie małych ziarenek w głowach moich młodych rozmówców. Ziarenka zwykle miały postać podsunięcia nieco przewrotnego pytania. Czy osoby, które noszą okulary są niepełnosprawne? Błysk zrozumienia nie pojawiał się we wszystkich oczach, ale pojawiał się często.

Chyba najbardziej ożywione dyskusje toczyliśmy z moimi czytelnikami na temat ustępowania miejsc w tramwajach, tego jak to robić dobrze i dlaczego nie na siłę – mówiłem o tym jakiś czas temu w wywiadzie dla Łukasza Kielbana. Te fragmenty naszych rozmów podobały mi się szczególnie, ponieważ płynnie przechodziliśmy od znanej młodym czytelnikom sytuacji “Wchodzi babcia do tramwaju…” do rozmowy o potrzebie niezależności i o ważności komunikacji. Wniosek z tego taki, że warto nawiązywać do sytuacji znanych odbiorcy, z czego nie omieszkam korzystać w kolejnych wpisach.

Myślę, że takie akcje jak ta poznańska są niezmiernie potrzebne. Nie dość, że odczarowują niepełnosprawność w oczach młodego pokolenia, obniżają nieco stygmatyzację i uwrażliwiają, to jeszcze – jeśli poprowadzone dobrze – skłaniają do dalszych przemyśleń o społeczeństwie, równości i pomaganiu drugiemu człowiekowi.

Jeśli będziecie mieli kiedyś okazję znaleźć się w żywej bibliotece – po stronie osoby czytanej lub czytającej – szczerze polecam. Masa dobrej zabawy!

Na koniec w temacie tego krótkiego wpisu pytanie do was, drodzy czytelnicy: czy jakaś rozmowa z drugim człowiekiem zmieniła wasze życie? A może zrobiła to jakaś książka?

4 thoughts on “Jak zostałem książką

  1. Z niepełnosprawnością cały pic polega na tym, że ludzie zdrowi widzą tylko niepełnosprawność w takich problemach jak chodzenie widzenie i słuch, ewentualnie upośledzenie umysłowe. Jako osoba, które legitymuje się orzeczeniem o niepełnosprawności, coś o tym wiem. Moja choroba nie jest widoczna na pierwszy rzut oka i cały problem polega też na tym, że nie zawsze czuję się taktownie, kiedy chciałabym skorzystać z możliwości jakie mi przysługują, żeby nie rozsierdzać ludzi. Na pewno też dobrze jest łamać pewne stereotypy na temat niektórych chorób, które mogą powodować taki stan. Z którymi dość często się spotykam, na przykład w odniesieniu do choroby, na którą zachorowałam jako dziecko. Myślę, że należy uczyć społeczeństwo pewnych postaw wobec problemu, który dotyczy około 15% społeczeństwa. Trzeba uczyć, że niepełnosprawność to nie tylko Zespół Downa, wózek inwalidzki czy biała laska. I dlatego popieram takie inicjatywy jak ten blog.

    1. Dzięki za komentarz, śniegu! O ukrytej niepełnosprawności też napomknąłem młodzieży, posługując się sobą jako przykładem — kiedy tam przed nimi siedziałem nie było widać, że jestem niepełnosprawny. Rozdałem też wszystkim wizytówki blogowe, więc pewnie część trafi na artykuł M.N. o ukrytej niepełnosprawności publikowany tutaj w ubiegłym roku. A nawet jeśli nie, mam nadzieję, że u części zostanie coś z tej podwyższonej wrażliwości.

      1. Ja też staram się o tym pisać na moim blogu. Fakt, że nigdy nie staram się epatować tym nadmiernie, ale z drugiej strony nie mogę pomijać tego. Niestety, albo i stety choroba, którą mam, która na jest w uśpieniu jest częścią mnie. Szczerze mówiąc, trochę boję się pokazywać bloga znajomym, albo rodzinie robię to dość ostrożnie w obawie o ich reakcje. Tematu mojej choroby staram się unikać, może wynika to ze złych doświadczeń z dzieciństwa i tego, że przez wiele lat nie umiałam o tym mówić, albo przychodziło mi to bardzo ciężko. Chciałabym kiedyś pokazać swoje spojrzenie na ten problem, jednak jeszcze brakuje mi na to odwagi, żeby zacząć działać.

Leave a Reply