Jak mówi stare angielskie przysłowie: „no good deed goes unpunished”, czyli w wolnym tłumaczeniu „żaden dobry uczynek nie pozostanie bezkarny”. Tak stało się w przypadku zorganizowanego przez Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego w Poznaniu koncertu pod nazwą „Podróże marzeń” – koncert charytatywny na rzecz osób wykluczonych społecznie.
18 kwietnia 2013 odbyły się dwa koncerty oraz wystawa prac plastycznych. W trakcie koncertów występowały zespoły złożone z młodzieży pełnosprawnej, młodzieży z niepełnosprawnościami oraz zespoły integracyjne. Prace plastyczne przygotowali m.in. podopieczni Stowarzyszenia na Rzecz Dzieci i Młodzieży z Porażeniem Mózgowym „Żurawinka”, w którego poznańskim ośrodku miałem przyjemność gościć. Naturalnie, dzieci i młodzież z Żurawinki chciały również zobaczyć koncert.
I tu zaczynają się schody… Dosłownie i w przenośni. Żurawinkowi podopieczni poruszają się w przeważającej większości na wózkach, a aby dostać się na salę koncertową trzeba było pokonać schody. To się, niestety, nie udało.
Co było dalej nie trudno chyba przewidzieć: rozgoryczenie i złość. Większość osób niepełnosprawnych i ich opiekunów na bariery komunikacyjne tego typu w przestrzeni publicznej reaguje jedynie lekką irytacją, ponieważ to codzienność – wściekając się na każdym kroku na zastaną rzeczywistość ciężko byłoby iść czy też jechać przez życie. Tutaj jednak kontekst był inny.
Była to impreza, której tematem i celem było przeciwdziałanie wykluczeniu społecznemu przez podnoszenie świadomości społecznej tego zjawiska, także (o ile nie w szczególności) w kontekście osób niepełnosprawnych. Śmiem twierdzić, że można było oczekiwać, iż impreza odbędzie się w obiekcie przystosowanym i dostępnym dla wszystkich.
I choć z pewnością nie było to działanie celowe, trudno oprzeć się wrażeniu i pierwszemu odczuciu, że w takiej sytuacji osoby niepełnosprawne są wykluczone wśród wykluczonych. Dlatego rozumiem rozgoryczenie i złość.
Po koncercie nastąpiła mała burza na Facebooku, która zaowocowała krytycznym artykułem w miesięczniku Filantrop naszych czasów oraz stanowczym odcięciem się WIFOON od imprezy (jak się później okazało wynik nieporozumienia i nieco mylących materiałów dotyczących koncertu).
W konsekwencji pani mgr Ewa Andrzejewska, dyrektor ZSMS, wydała oświadczenie, w którym odnosi się do sytuacji. Pani dyrektor, rzecz jasna, chce i ma obowiązek dbać o dobre imię szkoły, a także o dobre samopoczucie uczniów. To równie zrozumiałe jak rozgoryczenie i złość drugiej strony.
Niestety, we wszystkich tych wypowiedziach, padających z obu stron, aż kipi od emocji. Wszystkim jest przykro, wszyscy są rozgoryczeni, choć z różnych powodów: środowiska osób niepełnosprawnych ponieważ czują się zapomniani i pominięci nawet w przypadku imprezy, która była w części „dla nich” (oraz „przez nich”); a dyrekcja szkoły i uczniowie ponieważ chcieli zrobić dobry uczynek, a teraz dostają za to po głowach. Piszę niestety, ponieważ emocje nie rozwiązują problemów.
Zachęcam więc w tym miejscu do wzięcia kilku głębokich wdechów i zastanowienia się nad przyczynami i rozwiązaniami na przyszłość (także w komentarzach, moja diagnoza prawie na pewno nie jest kompletna).
Pani dyrektor Andrzejewska w swoim oświadczeniu wspomina o niedostatecznej liczbie wolontariuszy mających nosić ludzi po schodach podczas wieczornego koncertu. To oznacza, że kwestia braków w dostosowaniu budynku została zauważona, ale wybrane rozwiązanie było błędne. I nie mam tu na myśli zbyt małej ilości personelu, a sam pomysł pomagania osobom niepełnosprawnym w ten sposób. W ubiegłym roku w tekście Kolejowe piekło a winda do nieba pisałem o podobnym problemie – osoby niepełnosprawne, jak wszyscy, mają potrzebę autonomii i niezależności. Od pomocy nieznajomych lepsze są takie rozwiązania, z których możemy skorzystać samodzielnie. Należy więc, szczególnie na takie imprezy, wybierać obiekty dostępne, chyba że absolutnie nie ma innego wyjścia. Ale w to nie wierzę – są choćby świetnie (z tego co mi wiadomo) przystosowane wnętrza CK Zamek.
Fakt, że takie problemy jak powyższy się pojawiają, świadczy o tym, że nie ma łatwo dostępnych informacji na ten temat lub osoby zainteresowane nie wiedzą gdzie ich szukać (albo, co gorsza, nie wiedzą, że powinny szukać). Czy organizatorzy imprez powinni się z pytaniami na temat dostępności zwracać do Biura Pełnomocnika Prezydenta Miasta Poznania ds. Osób Niepełnosprawnych i jego odpowiedników? A może do WIFOON i jemu podobnych NGO? Przed środowiskiem osób niepełnosprawnych jeszcze masa pracy edukacyjnej.
Jednak poważniejszy problem to sposób reakcji ludzi na zwracanie im uwagi na popełniane błędy. Pani dyrektor Andrzejewska w swoim oświadczeniu napisała:
Z uwagi na fakt, że brała w [tym projekcie] udział również młodzież pełnosprawna, która czuje się rozgoryczona patrzeniem na jej wysiłek przede wszystkim przez pryzmat osób niepełnosprawnych, uprzejmie prosimy o zaniechanie dalszych komentarzy tego wydarzenia na Państwa stronach internetowych oraz zbierania kolejnych danych do artykułów prasowych.
Chciałbym wierzyć, że pani dyrektor mocno koloryzowała pisząc o „rozgoryczeniu”, ale muszę założyć, że to jednak prawda. Dlatego długo myślałem nad tym co chciałbym przekazać młodzieży, pani dyrektor i moim czytelnikom w związku z powyższym akapitem. I coś tam w końcu nabazgrałem.
Życie to plątanina krętych ścieżek. Czasami człowiek podróżuje przez życie myśląc, że czyni dobro, a w połowie drogi ktoś inny uświadamia mu, że to zła ścieżka, że idąc tą drogą wyrządza krzywdę innym ludziom (daruję sobie patetyczne przykłady z historii dawnej i najnowszej). Czy należy wtedy przeklinać człowieka, który wytknął nam błąd, bo lepiej się czuliśmy nie wiedząc? Czy jeśli nie wiemy, że błądzimy, dotrzemy do celu?
Celem koncertu było przeciwdziałanie wykluczeniu. W wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności i kilku nietrafionych decyzji szereg osób poczuło się wykluczonych. Co oznacza, że cel, przynajmniej w części, nie został osiągnięty i należy te elementy poprawić przy następnym podejściu.
Ale celem koncertu było również podnoszenie świadomości problemu wykluczenia. I to, moim zdaniem, udało się zrobić doskonale, choć nie do końca zgodnie z planem – także dzięki tej dyskusji, o ile zostaną z niej wyciągnięte prawidłowe wnioski na przyszłość (przez wszystkie zaangażowane strony). Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak to mówią.
Nawet jeśli jedynym pokłosiem tej całej awantury byłoby podniesienie stanu wiedzy uczniów i kadry ZSMS na temat niepełnosprawności i wykluczenia, to i tak byłoby warto te błędy popełnić jeszcze raz. A nie przypuszczam, aby efekt koncertu i dyskusji wokół niego był tak ograniczony.